cze 19
Australijska przygoda życia

Australijska przygoda życia Klaudii – Data Scientist na krańcu świata

Zapraszam Cię dzisiaj na pierwszy gościnny wpis na tym blogu.

Poznaj Klaudię, która pracuje jaka Data Science. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie jej historia. Klaudia pewnego dnia stwierdziła, że wyjdzie do Australii. Chcesz wiedzieć, jak zdobyła wizę i jak zdobyła pracę?

To nie będę Cię tutaj przynudzać moim wstępem. Przeczytaj historię Klaudii!

 


Cześć czytelnicy!

Nazywam się Klaudia Magda, mam 24 lata, a po studiach przeprowadziłam się do Melbourne, gdzie pracuję jako Data Scientist, a także dorabiam sobie jako instruktor Data Science na bootcampach.

Dodatkowo prowadzę bloga Klaudia i Magda na krańcu świata, gdzie piszę o życiu w Australii, podróżach, pracy i sporcie.

W dzisiejszym gościnnym wpisie podzielę się z Tobą moimi początkami w technologicznym świecie, a także opowiem Ci, jak to się stało, że w 3 miesiące od zakończenia studiów, podpisałam kontrakt z australijskim pracodawcą i pracuję w mieście, które kiedyś było marzeniem, a dzisiaj – stało się rzeczywistością.

Na początku było…

W 2016 roku rozpoczęłam studia dzienne magisterskie z Informatyki na Politechnice Warszawskiej, a wcześniej ukończyłam studia inżynierskie na Politechnice Wrocławskiej z Automatyki i Robotyki. Warunkiem przyjęcia mnie na studia z Informatyki, było nadrobienie różnic programowych na studiach + egzamin wstępny.

Oczekiwałam tego, że kolejne 3 semestry będą ciężkie, ale nie, że aż tak! Szaleństwem było wskoczenie na 4 rok informatyki z małym doświadczeniem w programowaniu, w porównaniu z osobami, które na tych studiach już były dużo dłużej ode mnie.

Przez tamte 3 semestry uczyłam się wielu rzeczy, które na początku były dla mnie czarną magią. Komendy unixowe, .NET, struktury danych, C#, git, bazy danych, SQL, R, algorytmy, sieci neuronowe, hurtownie danych. Spędziłam naprawdę dużo weekendów z niedziałającym kodem i pretensjami do samej siebie, dlaczego jestem taka powolna w tej nauce. W ciągu tych 3 semestrów stopniowo narastała we mnie złość i frustracja. Nie czułam, że staję się lepsza w tym co robię, a ciemnia w mojej głowie nie rozjaśniała się. Mimo to, intuicja cały czas mi podpowiadała, że idę w dobrym kierunku, więc dawałam z siebie wszystko, mimo mało widocznych efektów.

Zresztą co ja mogę Ci powiedzieć, drogi czytelniku…… Gdy dostawałam projekt do zrealizowania, to czułam się tak jakby moja babcia Stenia kazała gotować mi bigos o nazwie projekt zaliczeniowy. Bigos z pomidorem i krewetkami. A gdy pytałam się „babciu, ale gdzie jest kapusta?” odpowiadała, że w Tybecie. A gdy pytałam –  „Babciu, a gdzie są garnki?” słyszałam odpowiedź – “Kotku, koło krzaków z jagodami”.

Właśnie wtedy, mój stan umysłu, to była taka bezsensowna rozmowa – nic nie trzymało się ładu i składu, i naprawdę nie wiedziałam od czego zacząć. Moimi najlepszymi kumplami stali się Google oraz tutoriale na YouTube, a na konsultacje do prowadzących przychodziłam naprawdę często.

A może Data Scientist?

Stopniowo poznawałam świat informatyki. Na ostatnim roku słynna wyszukiwarka zaprowadziła mnie do artykułu, który chyba każdy Data Scientist zna, czyli – “Data Scientist: the sexiest job of the XXI century” stworzony przez Harvard Business Review (zakładam, że czytelnicy tego bloga wiedzą, czym jest Data Science, więc nie będę szczegółowo wyjaśniać tej dziedziny).

Opis zawodu kryjącego się za określeniem Data Scientist w tamtym artykule tak mnie zainteresował, że poczułam, że to jest coś, co chcę robić. Powoli, każdego dnia zaczynałam do tego dążyć.

Pamietam, jak  przyszedł Sylwester i okres postanowień noworocznych. Wiedziałam już w jakim zawodzie chcę pracować. Kolejnym pytaniem, które sobie zadałam było w jakim kraju chciałabym mieszkać?

Chciałam pracować w kraju z wysoką jakością życia, gdzie będę mogła się rozwijać bez ograniczeń i dobrze zarabiać. Przy okazji czułam, że chciałabym przeżyć niesamowitą przygodę i zaznać czegoś zupełnie nowego. Być gdzieś, gdzie wszystko będzie zupełnie inne i dosłownie wywrócone do góry nogami. Więc padło na Australię.

Nie znałam wtedy nikogo, kto by tam pracował, albo przebywał.  Zaczęłam się więc zastanawiać, co zrobić, żeby się tam kiedyś dostać i pracować jako Data Scientist. W najdzikszych marzeniach byłoby cudownie spędzić tam kolejnego Sylwestra, ale zastanawiałam się czy to jest w ogóle możliwe?

Na początku Australia była tylko małą mrzonką.  Ale po zakończeniu sesji zimowej, kraina kangura regularnie wracała do mej głowy, niczym bumerang rzucany przez Aborygenów.

I co z tą Australią?

Jak dostać pracę na krańcu świata w mojej wymarzonej dziedzinie? Pomysł był tak szalony! Jednak na początku marca, kolejne randki z Google przyniosły mi bardzo ważną informację. Dziwne, że nie wyskoczyła mi ona wcześniej.

Okazało się, że jako absolwentka Politechniki Wrocławskiej mogę ubiegać się o wizę pracowniczą do Australii, która daje zezwolenie na 18 miesięcy pracy na pełnym etacie. Znalazłam te informacje na stronie biura Perfect we Wrocławiu. Nie czekałam ani chwili. Kilka maili i umówiłam spotykanie w Warszawie, z przedstawicielem biura, pod koniec marca.

Podczas tego spotkania zadałam wszystkie możliwe pytania: ile kosztuje wyjazd?, co ta wiza daje?, czy to jest możliwe, żeby w ogóle znaleźć tam pracę „w zawodzie” i ile to może trwać?.

Wiedziałam, że Antypody chcą doświadczonych pracowników, a ja to doświadczenie dopiero zdobywałam. Nie miałam jeszcze nie wiadomo jakich umiejętności.

Gdy przeglądałam oferty pracy, to już nie tylko te w Polsce, ale zaczęłam lustrować też wymagania w Australii.

Wiedziałam, że pracę będę musiała ogarnąć sobie na miejscu. Ale wiedziałam też, że będę musiała przygotować się finansowo, na okres szukania pracy.  Ryzyko było przeogromne, bo musiałam się liczyć z tym, że będę ryzykować kwotą minimum 15 tys. złotych, ze względu na wysokie koszty życia w Australii. I to bez gwarancji na to, że dostanę tam to, po co przylecę.

Myślę, że już wtedy na tym spotkaniu informacyjnym, podjęłam decyzję, że mimo wszystko chcę spróbować. Tak naprawdę, nie miałam do stracenia nic, oprócz pieniędzy, które i tak znowu będę mogła zarobić? Jedyne czego nie mogłam odzyskać, to czasu i możliwości jaką mam TERAZ. Wizja bezpiecznego życia mnie nie ekscytowała, a wręcz powiedziałabym, że zabijała. Serce waliło mi na samą myśl, gdy myślałam “a gdyby ta Australia się udała”. Pomyślałam wtedy, że jeżeli po miesiącu nie zmienię zdania to ryzykuję i wyrabiam wizę.

Moje chęci na Australię przez ten czas nie wyparowały. Przygotowałam wszystkie niezbędne dokumenty (paszport, certyfikat z angielskiego, akt urodzenia, dyplom ukończenia studiów + suplement z PWr, a także zaświadczenie o niekaralności). Pojechałam do Wrocławia, zostawiłam dokumenty w tym biurze, wpłaciłam pieniądze za wyrobienie wizy i wróciłam do Warszawy dokończyć studia, których końcówka była naprawdę wyczerpująca. I właśnie przez te studia wolałam zapłacić komuś, kto zajmie się wyrobieniem wizy, niż samodzielnie załatwiać jeszcze to.

Mam wizę! Tylko co dalej…?

Niecałe 2 tygodnie przed obroną dostałam wizę. Z jednej strony pojawiła się radość, z drugiej okropny stres. Moi rodzice i najbliższe przyjaciółki wiedziały co ja wyprawiam, ale inni – jeszcze nie. Zaraz miałam mieć obronę i jeszcze nie wiedziałam czy mnie do niej dopuszczą (dzień wcześniej miałam ostatni egzamin z algorytmów). Dyplom magistra był mi wręcz niezbędny! Wszędzie na stanowisko Data Scientist w Australii wymagany jest Master of Computer Science, wiec magister dużo by mi ułatwił.

Ostatni egzamin przed obroną zaliczyłam, a pracę magisterską obroniłam bez większych przeszkód.

3 miesiące przed obroną zaczęłam pracę w nowej firmie na pozycji Juniora. Gdy dostałam wizę,  poinformowałam moją menagerkę o tym, a także powiedziałam, że za 2 miesiące będę chciała zrezygnować z pracy.

Polskie lato było dla mnie okresem pożegnań z przyjaciółmi, a także przygotowaniami CV pod australijskie standardy. Dziewczyny z mojej ówczesnej firmy bardzo mnie wspierały i regularnie sprawdzały oraz doradzały co zrobić, żeby ulepszyć to moje CV.

Jedną z naprawdę sporych trudności w poszukiwaniu pracy na krańcu świata było to, że w CV nie mogłam dołączyć australijskiego numeru telefonu. Przez to, mój potencjalny pracodawca, dostawał od razu informację, że mnie w Australii jeszcze nie ma. Wysyłałam CV głównie na australijskich stronach takich jak seek.com.au, ale szczęście przyniósł mi dopiero LinkedIn.

Sama odzywałam się do rekruterów przez LinkedIn, wysyłając im swoje CV. Mam Wrażenie, że odezwałam się chyba do każdego. Niestety większość nie odpowiadała nawet na moją wiadomość. Po jakimś czasie, (chyba miesiącu? sama nie wiem) szczęście się do mnie uśmiechnęło i zostałam zaproszona na rozmowę poprzez Skype z rekruterem z Melbourne, z którym kilka lat wcześniej, moja koleżanka z poprzedniej firmy, miała okazję korespondować na temat pracy w Australii. Ona jednak wtedy nie skorzystała z tej okazji.

Gdy doszło do rozmowy miałam już wykupiony bilet do Australii, a na następny dzień złożyłam wypowiedzenie w firmie, w której pracowałam.

Sama rozmowa nie była jakaś super-trudna, pytania nie były zaskoczeniem. 2 dni później dostałam kontrakt od rekrutera na maila, a kilka dni później dostałam także maile od innych rekruterów z Sydney oraz Gold Coast, którzy chcieli ze mną porozmawiać o współpracy. Jednak to Melbourne było moją preferencją od początku, a od kiedy tu wylądowałam nadal tu mieszkam.

Wszystkie przygody związane z życiem w Australii relacjonuję na moim blogu.


 

Klaudię możecie znaleźć tu:

blog – http://klaudiamagda.com

FB – https://www.facebook.com/pg/klaudiaimagdatrip 

Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Karol
4 lat temu

Taki wyjazd to niezapomniana rzecz, zazdroszcze bardzo! 🙂

Lucja
Lucja
5 lat temu

Mam podobne marzenie, tylko z Japonią. Jejku, ale mnie zmotywowałaś! Powodzenia :*

magda
magda
5 lat temu

You go gril! 😀